Gromkimi brawami powitajmy na scenie Jakuba Żulczyka, odkrywającego przed państwem Amerykę, świat ze skrzyżowania Mazowieckiej ze Świętokrzyską, apartamentów na Saskiej Kępie, kipiących niedyskretnym bogactwem willi w Wilanowie. Oto autor powieści “Ślepnąc od świateł”. Żulczyk się kłania, przyjmuje uściski, poklepywania i dyplomy. I gdy już odbierze nagrody, autograf złoży na stronie tytułowej egzemplarza kupionego w promocyjnej cenie, jedziemy metrem do domu i między Wierzbnem a Młocinami zagłębiamy się w lekturę. Nie bardzo jest w co się zagłębić.

Jacek, diler kokainy z Warszawy oprowadza nas po świecie swoich przemyśleń oraz szlaku handlowym. Jeśli chodzi o pierwsze, przepraszam, że się wymądrzam, na cale 520 stron powieści znalazłem zaledwie trzy cytaty godne wynotowania, przekazania bliźnim, choćby jako rekomendację do przeczytania tej książki.
Obchód po rejonie handlowym Jacka ma być trochę pretekstem do pokazania nocnego życia warszawiaków, a bardziej – do zajrzenia za kulisy przestępczego świata.
Pierwszy powód, jeśli oczywiście taki był, kończy się już na starcie, ponieważ na kartach książki nie znajdziemy nadziei, leków i zgryzot nauczycielek, hydraulików, sprzedawczyń z “Fresh marketu”, które nie mają jak wrócić do domu po 23 i że nikogo to nie obchodzi. Ostatni autobus odszedł piętnaście minut temu, cholewka znów się oderwała od buta z CCC. Chrześniak ma za tydzień urodziny, a Ewelina sama za pokój musi zapłacić, bo współlokatorka się wyprowadziła bez słowa. I pi.. telefonów nie odbiera.
Więcej o Polakach dowiedziałem się z ‘Alternatywy 4″ Stanisława Barei.
To może warszawska gangsterka mnie czymś zaskoczy. Niespecjalnie. Piotr, szef Jacka, akurat handluje kokainą, ale równie dobrze mógłby mieć hurtownię budowlaną lub sprowadzać auta z Niemiec. Trochę choleryk, trochę niby czuje się lepszy od innych, ale to pozornie, on po prostu świata innego nie zna poza swoim, więc oczywiście dziewczęta w Sopocie – tak, ale żadnych tam wycieczek niepoprawnych politycznie, że pedały, brudasy i lewaki.
Takich kolesi spotkasz, jak budujesz dom. I też dajesz sobie z nimi radę. Albo nie. Ale co w tym nowego? “Ślepnąc od świateł” odkrywa też, że nie wszystkie dziewczyny pracują w “Żabkach”. Niektóre radzą sobie znacznie lepiej i nie mieszkają ze współlokatorkami. Mają mężów biznesmenów i parkują suvy na podjeździe z kostki brukowej. Czym ich życie różni się od dziewczyn ze sklepów spożywczych? Poza kasą, rzecz jasna.
To może psychopatyczny Dario przeraża mnie czymś niemożebnie, że po nocach się pocę. Bardziej boję się wizyty u proktologa.
Kierujemy się do podsumowań. “Ślepnąc od świateł” to znakomita lektura dla wszelkich ludków z mieszkań na kredyt za pół miliona. Ostatnim szaleństwem, jakiego dokonali, jest upicie się w Turcji na all inclusive. Podpalenie dużego śmietnika z workami po weekendzie ciągle przed nimi, ale można wcielić się na chwilę we Franza Maurera czy kogoś tam, czytając “Ślepnąc od świateł”.
Przypomniał mi się żart. Siedzą dwa szczury na wysypisku śmieci.
– Dobra ta książka.
– Tak, ale film był lepszy.
O szczurzym smaku przeczytaj tutaj.
Daję trzy plus w sześciostopniowej skali.
„Ślepnąc od świateł”, Jakub Żulczyk, Świat Książki, Kraków 2018
(ilustracją recenzji jest okładka wcześniejszego wydania powieści)